G.G. Marquez - Kronika Zapowiedzianej Smierci, PDF-y
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Gabriel Garcia MarquezKronika ZapowiedzianejŚmierciPrzełożył:Carlos Marrodan CasasW dniu, w którym miał zostać zabity, Santiago Nasar wstał o piątej trzydzieści rano, chcączdążyć na uroczystość powitania statku wiozącego biskupa. Śniło mu się, że szedł w mżawce przezgaj figowców, i przez chwilę był szczęśliwy we śnie, ale obudziwszy się, poczuł się cały zbryzganyptasimi gówienkami. „Zawsze śniły mu się drzewa - powiedziała mi Placida Linero, jego matka,odtwarzając w dwadzieścia siedem lat później szczegóły tego nieszczęsnego poniedziałku. - Tydzieńwcześniej śniło mu się, że leciał sam w samolocie z cynfolii, który swobodnie przelatywał pomiędzymigdałowcami". Cieszyła się w pełni zasłużoną sławą nieomylnej tłumaczki cudzych snów, podwarunkiem że opowiadano je na czczo, nie dostrzegła jednak żadnej złowróżbnej przepowiedni wsnach swego syna - ani w tych dwóch ostatnich, ani w poprzednich z drzewami, które opowiadał jejwe wszystkie ranki poprzedzające jego śmierć.Santiago Nasar również nie dostrzegł złej wróżby. Spał krótko i źle, nie zdejmując ubrania.Obudził się z bólem głowy, czując na podniebieniu smak miedzianego strzemienia, szybko jednakuznał to za naturalne skutki weselnej hulanki, która przedłużyła się do rana. Nie dość tego: wiele osóbnapotkanych przez niego od momentu, gdy wyszedł z domu o szóstej pięć, aż do chwili kiedy wgodzinę później został zaszlachtowany jak wieprz, wspominało, iż był wówczas nieco ospały, ale wdobrym humorze, i że wszystkim mimochodem napomknął coś o pięknym dniu. Nikt nie był pewien,czy miał na myśli pogodę. Wielu jednomyślnie wspominało, że ranek był pogodny, z nadlatującą odplantacji bananowych morską bryzą, a więc taki, jakiego można było się spodziewać po dobrym lutymtamtych czasów. Większość zgodnie jednak stwierdzała, że pogoda była pod psem, niebo niskie iposępne, w powietrzu unosiła się stęchlizna stojących wód, a w chwili nieszczęścia siąpiła mżawka,taka sama, jaką widział Santiago Nasar w lesie swego snu. Jeśli zaś chodzi o mnie, to po weselnejpijatyce wracałem do przytomności na apostolskim łonie Marii Alejandriny Cervantes i obudziły mniedopiero dzwony bijące na trwogę, choć myślałem, że uderzono w nie na cześć biskupa.Santiago Nasar ubrał się w białe lniane spodnie, nie krochmalone, takie same jak te, które miałna sobie poprzedniego dnia na weselu. Było to ubranie na wielkie okazje. Gdyby nie wizyta biskupa,włożyłby spodnie i koszulę koloru khaki i buty do jazdy konnej, czyli to, w co ubierał się w każdyponiedziałek, gdy jechał do hacjendy „Divino Rostro", odziedziczonej po ojcu i zarządzanej przezniego roztropnie, choć bez większych sukcesów. Gdy wyruszał konno, przypinał do pasa magnum357, którego pociski z pancernej stali, jak mawiał, mogły przeciąć konia na pół. W sezonie polowańna kuropatwy brał swoje sokolnicze akcesoria. Poza tym w swoim arsenale miał: manlicher schonauer30.06, holand magnum 300, hornet 22 z celownikiem optycznym i wielostrzałowego winczestera. Spałzawsze tak jak jego ojciec, trzymając broń w poszewce poduszki, tego dnia jednak przed wyjściem zdomu wyjął naboje i schował do szufladki nocnego stolika. „Nigdy nie zostawiał broni nabitej" -powiedziała mi jego matka. Wiedziałem o tym, tak jak wiedziałem, że broń chował w jednym miejscu,amunicję zaś jak najdalej od niej, tak by nikt, choćby przypadkiem, nie uległ pokusie załadowaniabroni wewnątrz domu. Był to roztropny nawyk narzucony przez ojca od tego dnia, kiedy to rano jednaze służących, chcąc zdjąć poszewkę z poduszki, zaczęła nią potrząsać; pistolet wypadł i uderzając opodłogę wystrzelił, kula zaś roztrzaskała szafę w pokoju, przebiła ścianę salonu, z bitewnym gwizdemprzeleciała przez jadalnię sąsiedniego domu i obróciła w gipsowy proch świętego naturalnej wielkościz głównego ołtarza kościoła na drugim końcu placu. Santiago Nasar, wówczas małe dziecko, niezapomniał nigdy tej poglądowej lekcji udzielonej przez nieszczęśliwy traf.Ostatnim obrazem syna, jaki zachowała w pamięci matka, była wizja jego przelotnego pobytuw sypialni. Obudził ją, gdy usiłował po omacku znaleźć w łazienkowej apteczce tabletkę aspiryny;matka zapaliła wówczas światło i ujrzała go, jak wyłaniał się w drzwiach ze szklanką wody w ręku, itakim miała go zapamiętać na zawsze. Santiago Nasar opowiedział jej wówczas sen, ona jednak niezwróciła uwagi na drzewa.- Wszystkie sny z ptakami oznaczają dobre zdrowie - powiedziała.Ujrzała go, leżąc w tym samym hamaku i w tej samej pozycji, w jakiej zastałem ją, powalonąprzez ostatnie światła starości, kiedy wróciłem do tego zapomnianego miasteczka, próbując złożyć ztylu rozproszonych odłamków rozbite zwierciadło pamięci. Nawet w pełnym świetle z trudemrozpoznawała kształty, a do skroni przyłożone miała zioła mające uśmierzyć wieczny ból głowy, którypozostawił jej syn,gdypo raz ostatni przeszedł przez sypialnię. Leżała na boku, próbując podnieść sięuczepiona pali u wezgłowia hamaka, w półmroku zaś unosił się ten sam zapach baptysterium, którytak mnie zdziwił w ów ranek, gdy popełniono zbrodnię.W chwili, kiedy pojawiłem się w pustce drzwi, pomyliła mnie ze wspomnieniem SantiagoNasara. „Tam stał - powiedziała mi. - Miał na sobie białelniane ubranie, prane w samej wodzie, bo miał tak delikatną skórę, że nie znosił chrzęstukrochmalu". Siedziała dłuższy czas w hamaku żując nasionka rzeżuchy, póki nie otrząsnęła się zezłudzenia, że syn wrócił. Wówczas westchnęła: „To był mężczyzna mojego życia".Zobaczyłem go w jej pamięci. W ostatnim tygodniu stycznia skończył dwadzieścia jeden lat,był smukły, blady, miał arabskie rzęsy i kręcone włosy swego ojca. Był jedynym synem małżeństwa zrozsądku, które nie zaznało chwili szczęścia. Ale Santiago Nasar wydawał się szczęśliwy przy ojcu,póki ten nagle nie zmarł, i przez następne trzy lata wydawał się nadal szczęśliwy przy samotnej matceaż do poniedziałku swojej śmierci. Po niej odziedziczył instynkt. Od ojca nauczył się, jeszcze jakodziecko, władania bronią palną, miłości do koni i układania do łowów drapieżnych ptaków, alerównież wypróbowanej sztuki odwagi i ostrożności. Między sobą rozmawiali po arabsku, ale wobecności Placidy Linero po hiszpańsku, żeby nie czuła się odepchnięta. Nigdy nie widziano ichuzbrojonych w miasteczku i tylko raz pojawili się ze swymi wytresowanymi sokołami, i to z okazjipokazu sokolnictwa podczas specjalnego kiermaszu na cele dobroczynne. Śmierć ojca zmusiła go doprzerwania nauki pod koniec szkoły średniej, musiał bowiem objąć rodzinną hacjendę. Sobie samemujuż Santiago Nasar zawdzięczał, iż był wesoły, spokojny i kochliwy.W dniu, w którym miał zostać zabity, matka, ujrzawszy go ubranego na biało, pomyślała, żepomylił mu się dzień. „Przypomniałam mu, że dziś jest poniedziałek" - powiedziała mi. Alewytłumaczył jej, że ubrał się odświętnie na wypadek, gdyby nadarzyła się okazja ucałować pierścieńbiskupa. Nie okazała tym najmniejszego zainteresowania.- Nawet nie zejdzie ze statku - odparła. - Udzieli błogosławieństwa z obowiązku, jak zwykle, iodpłynie tam, skąd przypłynął. Nienawidzi tego miasteczka.Santiago Nasar wiedział, że matka ma rację, ale splendor uroczystości kościelnych wzbudzałw nim nieodparty zachwyt. „To jest jak wino" - wyznał mi kiedyś. Jedynym zmartwieniem matki wzwiązku z wizytą biskupa było, żeby jej syn nie zmókł na deszczu, słyszała bowiem, jak kichał przezsen. Poradziła mu, żeby wziął parasol, ale on pomachał jej ręką na pożegnanie i wyszedł z pokoju.Widziała go po raz ostatni.Victoria Guzman, kucharka, była całkowicie pewna, że nie padało ani tego dnia, ani przezcały luty. „Wprost przeciwnie - powiedziała mi, kiedy odwiedziłem ją na krótko przed jej śmiercią. -Słońce zaczęło grzać wcześniej niż w sierpniu". Oprawiała na śniadanie trzy króliki, atakowana przezdyszące psy, gdy Santiago Nasar wszedł do kuchni. „Zawsze gdy wstawał, wyglądał, jakby łajdaczyłsię całą noc" - wspominała bez czułości Victoria Guzman. Divina Flor, jej rozkwitająca właśnie córka,podała mu jak w każdy poniedziałek kubek gorzkiej kawy z odrobiną wódki z trzcinycukrowej, by mógł znieść ciężar minionej nocy. Ogromna kuchnia z rozlegającym się w niej sykiemognia i kurami śpiącymi na żerdkach wydawała tajemnicze oddechy. Santiago Nasar przełknął kolejnąaspirynę i usiadł, by łyk po łyku popijać kawę z dużego kubka, pogrążając się w leniwych myślach inie odrywając wzroku od obydwu kobiet patroszących króliki nad piecykiem. Victoria Guzman mimoswego wieku zachowała urodę. Dziewczynkę, dziką jeszcze trochę i nie oswojoną, zdawały się jużrozpierać hormony. Gdy podeszła, żeby zabrać pusty kubek, Santiago Nasar złapał ją za przegubdłoni.- Już można cię ujeżdżać - powiedział. Victoria Guzman pogroziła mu zakrwawionym nożem.- Ty ją, biały, puść - rozkazała mu nie na żarty. - Z tej studni się nie napijesz, póki ja żyję.Została uwiedziona przez Ibrahima Nasara w pełni swej młodości. Przez wiele lat kochał się z nią postajniach swej hacjendy i sprowadził na służbę do domu, gdy zauroczenie mu przeszło. Divina Flor,córka z późniejszego już małżeństwa, czuła, że jest jej przeznaczone kłusownicze łóżko SantiagoNasara i przeświadczenie to budziło w niej przedwczesny niepokój. „Taki mężczyzna już się nigdy nienarodzi" - powiedziała mi, gruba, przywiędła i otoczona dziećmi po innych miłościach. „Wykapanyojciec - odparowała jej Victoria Guzman. - Zasraniec". Ale nie potrafiła opanować gwałtownegodreszczu trwogi na wspomnienie przerażenia Santiago Nasara, kiedy jednym szarpnięciem wyrwała zkrólika dymiące wnętrzności i rzuciła je psom.- Nie bądź taka okrutna - powiedział jej. - A gdyby to był człowiek?Victoria Guzman potrzebowała niemal dwudziestu lat, by zrozumieć, że mężczyznaprzyzwyczajony do zabijania bezbronnych zwierząt mógł się tak nagle przerazić. „Boże Święty -krzyknęła wystraszona - i pomyśleć, że to było dla mnie takim odkryciem". W ten poranek zbrodnibyło w niej jednak tyle tłumionych urazów, iż nie przestała rzucać psom wnętrzności królików. Byletylko uprzykrzyć śniadanie Santiago Nasarowi. W tym to właśnie momencie całe miasteczko zostałozerwane na nogi brutalnym rykiem parowca wiozącego biskupa.Mieszkali w starym dwupiętrowym domu, byłym magazynie, o ścianach z surowych desek idwuspadowym cynkowym dachu, na którym siadały sępy wyglądając portowych odpadków. Zostałzbudowany w czasach, kiedy rzeka była na tyle żeglowna, iż barki, a nawet niektóre statkipełnomorskie zapuszczały się aż tutaj poprzez bagniska estuarium. Gdy Ibrahim Nasar przybył podkoniec wojen domowych z ostatnimi Arabami, morskie statki nie przypływały już wskutek zmianynurtu, wobec czego magazyn stał się bezużyteczny. Ibrahim Nasar kupił go niemal za darmo, planujączałożenie w nim sklepu z artykułami importowanymi, którego nigdy nie otworzył, i dopiero przedślubem przerobił go na dom mieszkalny. Na parterze urządził salon do wszystkiego, w głębidobudował stajnię dla czterech koni, służbówki i folwarczną kuchnię z oknami wychodzącymi na port,przez które o każdej porze wpadał fetor wód. W salonie pozostawił jedynie kręcone schodywyłowione po jakiejś katastrofie okrętowej. Na piętrze, gdzie przedtem mieściły się biura urzęducelnego, urządził dwa obszerne pokoje i pięć kajut dla gromady dzieci, które chciał mieć, a nadrosnącymi na placu drzewami migdałowymi zbudował balkon, gdzie Placida Linero siadywała wmarcowe popołudnia, by tam znaleźć ulgę w swej samotności. Od frontu zachował główne drzwi idorobił dwa wysokie okna z toczonymi gałkami. Pozostawił też tylne drzwi, podwyższając je nieco,tak by mieścił się w nich koń. Zachował również część dawnego nabrzeża. Właśnie te drzwi byłynajczęściej używane, choć nie dlatego, iż były najprostszym wejściem do stajni i kuchni, ale przedewszystkim dlatego, że bezpośrednio wychodziły na ulicę nowego portu, oszczędzając drogi przez plac.Główne drzwi, poza świątecznymi okazjami, zawsze były zamknięte i zaryglowane. Pomimo tegowłaśnie przy nich, a nie przy tylnych drzwiach czekali na Santiago Nasara ludzie, którzy zamierzali gozabić, i właśnie nimi wyszedł Santiago Nasar na uroczystość powitania biskupa, aczkolwiek musiałokrążyć dom, żeby dojść do portu.Nikt nie mógł pojąć zbiegu tylu fatalnych okoliczności. Przybyły z Riohacha sędzia śledczymusiał je spostrzec, lecz nie miał odwagi ich uznać, a świadczą o tym jego zabiegi w aktach, byfaktom nadać racjonalną interpretację. Drzwi wychodzące na plac wielokrotnie pojawiały się wzeznaniach pod nazwą z powieści odcinkowej jako „Fatalne drzwi". W istocie zaś jedyną wiarygodnąinterpretacją wydawało się wyjaśnienie Placidy Linero, która odpowiadając na pytanie użyłamatczynego argumentu: „Mój syn nigdy nie wychodził tylnymi drzwiami, kiedy był dobrze ubrany".Zdawała się to być prawda tak prosta, iż sędzia śledczy odnotował ją na marginesie, nie wciągnął jejjednak do akt.Victoria Guzman ze swej strony kategorycznie zaprzeczyła, jakoby ona i jej córka wiedziały,że na Santiago Nasara czekano, by go zabić. Ale po latach przyznała, że obie wiedziały już o tym,kiedy wszedł do kuchni, żeby wypić kawę. Powiedziała jej o tym żebraczka, która przyszła nieco popiątej prosząc o mleko; powiedziała też, dlaczego chcą go zabić i gdzie na niego czekają. „Nieuprzedziłam go, bo myślałam, że te groźby to pijackie gadanie" - dodała Victoria. Ale podczas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]