GDZIE TWÓJ DOM TELEMACHU, ADAM BAHDAJ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ADAM
BAHDAJ
GDZIE
TWÓJ DOM,
TELEMACHU?
WARSZAWA 1982
CZĘŚĆ I
ULICA
SŁONECZNI-
KOWA
1
N
iedługo
zabawiłem
w
Jerzmanowic
Po
nieudanej
wypra-
wie
na Wybrzeże w poszukiwaniu ojca wszyscy patrzyli na
mnie z ukosa, jak gdybym popełnił jakieś przestępstwo. Niby
mi przebaczyli łaskawie i wspaniałomyślnie, a jednak w ich
spojrzeniach, słowach, gestach wyczuwałem ukrytą przyganę.
Nie mogłem tego znieść. Nawet mój opiekun, pan Sielicki,
traktował mnie jak nadgniłe jajko.
Po szumnych przygodach i tarapatach nic mi się tutaj nie
podobało, wszystko mnie drażniło. Czułem, że nie pasuję już
do Jerzmanowa, do fabryki sklejek, internatu, kolegów i licho
wie jeszcze do czego. Najbardziej brakowało mi pana Turaja,
czyli mojego przyjaciela,. jego ekscelencji Joja. Przy nim
przynajmniej nie czułem się zagubiony i niepotrzebny. To
przecie on, niezapomniany poszukiwacz piątej strony świata,
honorowy łowca wrażeń, pozytywny włóczęga i kpiarz z uro-
dzenia, przyciągał mnie do siebie, jak gdyby miał w sercu
czarodziejski magnes.
W sierpniu dostałem od niego list. Ho, ho! Znowu go wiatry
gdzieś poniosły. Jeszcze w lipcu kursował w Trójmieście jako
nocny zmiennik taksówkarza, a tu, patrzcie, mój Jojb zawę-
drował w Bieszczady. Nie dziwiłem się jednak, bo jeśli cho-
dzi o Joja, to nigdy nie należy się dziwić.
Jojo pisał:
„Wielce szanowny poszukiwaczu wiatru w polu! Zgadnij,
czym się teraz zajmuję? Nie zgadniesz. Jestem pionierem.
Wyrębuję stuletnie buki i jodły w Bieszczadach. Czy wyobra-
6
żasz sobie mnie jako przodującego drwala? To przekracza
możliwości twojej wyobraźni. Mojej też. Ale nie martw się
o mnie. Sroki jeszcze nie zaniosły mnie na gniazdo. Tutaj jest
zupełnie dobrze, a przede wszystkim ciekawie. Mówię ci,
zupełnie jak w puszczy. A powietrze! Szkoda gadać - kryszta-
łowe, balsamiczne, uzdrawiające. I pstrągi w potokach. I grzy-
by w lesie. I w ogóle dzika przyroda - żubry, wilki, niedźwie-
dzie. A ja na łonie tej przyrody jak nowo narodzony, tylko
trochę jeszcze skołowany. Może tutaj znajdę wreszcie piątą
stronę świata, o której tyle gadaliśmy i marzyliśmy. Tymcza-
sem jednak obracam się - jak Bóg przykazał - w czterech
kierunkach róży wiatru i zdaje mi się, że zaczynam nowe życie.
A co tam u ciebie w Jerzmanowie?...”
Piękne pytanie! On w dzikiej puszczy wśród wilków i nie-
dźwiedzi, a ja na placu fabrycznym układam deski. Smętna
prawda, ciemna mogiła, bez perspektyw i horyzontów.
Nie widziałem dla siebie żadnych perspektyw, dopóki
w Jerzmanowie nie zjawił się mój stryj - Waldemar Łańko.
Prędzej spodziewałbym się trzęsienia ziemi niż stryja Waldka.
Bo przecież wtedy, na budowie Portu Północnego w Gdańsku,
rozstaliśmy się jak obcy ludzie. A tu bęc! Zjawia się. Jak spod
ziemi albo z kosmosu.
’ Po robocie poszedłem z kolegami nad rzekę. Kąpaliśmy się
przy jazie, gdy nagle przybiegł Staszek Gołąb i zaczął krzy-
czeć:
- Maciek, Maciek, chodź szybko, bo twój stryj przyjechał.
Myślałem, że mnie nabiera, ale wnet za jego plecami
zobaczyłem stryja we własnej osobie. Początkowo zdawało mi
się, że śnię albo oglądam telewizję, ale nie śniłem. Stryj
podszedł do mnie, uśmiechnął się i powiedział, jakbyśmy się
nigdy nie rozstawali:
- Cześć, Maciek. Ubieraj się gazem, bo mam dla ciebie
ważną nowinę.
- Co, może ojciec wrócił? - zapytałem zdumiony.
7
- Nie, tylko u mnie wszystko się zmieniło.
- W porządku - wybąkałem. - Ale co ja mam do tego?
Klepnął mnie przyjaźnie w ramię.
- Zaraz ci wszystko wytłumaczę, tylko zbieraj się, bracie.
Przecież tu nie będziemy rozmawiać.
Nie miałem pojęcia, dlaczego nie można rozmawiać nad
rzeką, ale byłem tak zaskoczony, że bez słowa wytarłem się
koszulą, wbiłem się szybko w dżinsy, wcisnąłem w trampki
i poszybowaliśmy ze stryjaszkiem w kierunku miasta. Wylą-
dowaliśmy w „Gospodzie pod Złocistym Bażantem”, jakby
tylko tam stryj Waldek mógł ogłosić ważną wiadomość.
Chwilowo niczego nie ogłaszał, tylko zamówił dwa sznycle
cielęce ze szpinakiem, dla mnie coca-colę, dla siebie piwo
i setkę czyściochy, a gdy wychylił zawartość tej setki, spojrzaf
z lekkim zakłopotaniem i powiedział:
- Słuchaj stary, ożeniłem się.
Zamurowało mnie na chwilę, bo po tym, co słyszałem
o stryju Waldku, wiadomość wydała mi się nieprawdopodob-
na. Przełknąłem z trudem kawałek cielęciny i rzuciłem mimo
woli:
- To po to stryjek przyjechał aż z Gdańska, żeby mnie
o tym zawiadomić?
- Nie z Gdańska, bracie, nie z Gdańska. Urządziliśmy się
w Błażejowie. Mam nadzieję, że wiesz, gdzie to się znajduje.
Miasto schludne, okolica górska i w ogóle... Można od biedy
żyć.
- To gratuluję.
- Mamy niewielki, ładny domek z ogrodem. Ja pracuję
w fabryce łożysk, a moja żona jest kierowniczką kawiarni.
Jednym słowem - westchnął niemal żałośnie - widzisz, stary,
że nareszcie osiadłem na twardym gruncie. Co dom, to dom -
wtrącił melancholijnie. - Sprzykrzyło mi się kawalerskie
życie. Ty mnie dobrze rozumiesz - dodał po chwili. - Zresztą,
co ci będę tłumaczył. Pamiętasz nasze spotkanie?
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]