GDZIE ŻYJE KREW TWEJ MATKI, FanFiction HP, HGSS, Sevmione

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GDZIE ŻYJE KREW TWEJ MATKI
Harry nie wiedział, jak wiele czasu upłynęło od tego pamiętnego dnia, kiedy obudził się i
zobaczył sporą grupę Śmierciożerców otaczających jego łóżko z różdżkami w rękach -
wszystkie wskazywały na niego stanowczo i bezlitośnie. Zagubił się zarówno w czasie jak i w
przestrzeni. Przebywał gdzieś poza światem, poza PRAWDZIWYM światem, światem
żyjących: z dala od światła słonecznego, ciepła, śmiechu i nadziei. Utrata nadziei była
najsmutniejszą rzeczą, jaka mu się przytrafiła. Czuł się już martwy i naprawdę nie wiedział,
czy zaakceptować to uczucie, czy z nim walczyć.
Umierał w mrocznej dziurze bez ubrania, jedzenia i tylko z minimalną ilością wody; każdego
dnia bity i maltretowany w każdy możliwy sposób - poddał się.
Poddał się.
Dlaczego miałby nadal walczyć? Syriusz zginął, a rodzina jego matki odrzuciła go raz na
zawsze. Nie miał żadnego miejsca dla siebie. Nie miał już nikogo na tym świecie.
Dumbledore, po uczynieniu tylu błędów, kazał Harry'emu znowu wrócić do Dursley'ów,
którzy wreszcie pozbyli się go na dobre.
"Dopóki możesz nadal nazywać domem miejsce, gdzie żyje krew twej matki, Voldemort nie
może cię dotknąć ani zranić"
Dumbledore powiedział mu to na koniec ostatniego roku
szkolnego, zaraz po tym jak Syriusz... ale to teraz nie miało znaczenia. Umrze i to wszystko.
Dumbledore w sprawie Harry'ego pomylił się po raz ostatni, kiedy nie rozpoznał, jak silną
nienawiść i gniew czuje jego tak zwana rodzina, co w rezultacie spowodowało tę sytuację:
Harry był w niewoli Voldemorta i czekał, aż Czarny Lord go zabije.
To byłoby najlepsze wyjście z możliwych, pomyślał gorzko Harry. Nie miał żadnej rodziny,
żadnego wsparcia, a nie chciał już więcej opieki Dumbledore'a. W rzeczywistości nie chciał
już nawet widzieć tego starego głupca. Dumbledore zawsze chciał, aby przeżył.
"Moim
priorytetem było, aby utrzymać cię przy życiu."
Czy jego przetrwanie było warte tego całego
zamieszania? Nienawidził swojego życia. Przetrwanie, życie nie były tak ważne jak miłość -
nawet przez krótki czas...
Zwinął się w kłębek i płakał bez łez.
Znienawidził Dumbledore'a. I w miarę jak mijał czas, zrozumiał, że nienawidzi go bardziej
niż Snape'a czy Malfoy'a. Tylko jego nienawiść do Czarnego Lorda była większa. Dla
dyrektora był niczym - tylko zwykłym kawałkiem układanki, pionkiem w szachach - i chociaż
mężczyzna zawsze mocno podkreślał, że troszczy się o Harry'ego, to chłopak mógł jedynie
uśmiechnąć się szyderczo, wspominając to oświadczenie. "Troszczenie się" - to powinno
znaczyć coś więcej niż tylko "utrzymanie przy życiu", czyż nie?
Harry nie mógł już nazywać Privet Drive 4 swoim domem, magiczne mury i ochronne
zaklęcia rozpadły się w nicość, i oczywiście jako pierwszy zauważył to Voldemort, a nie ta
żałosna podróbka czarodzieja: Mundungus Fletcher, który najprawdopodobniej teraz leżał
martwy koło byłego domu Harry'ego, może wepchnięty pod jakiś samochód. Albo (co
bardziej prawdopodobne), nie było go tam w ogóle, lecz sprzedawał skradzione kociołki
niczego nie podejrzewającym czarownicom. Nawet pani Figg byłaby lepszym strażnikiem niż
ten idiota, ale teraz to już nie miało znaczenia.
Miał umrzeć. Dzięki Bogu, umrze w bólu, bity fizycznie i zaklęciami, ale już bez strachu,
ponieważ nawet strach go opuścił gdzieś po drodze... I Harry właśnie teraz zrozumiał, że
strach jest niezbędną częścią życia, że bez strachu życie było nieznośne, gdyż bez strachu już
było się żyjącym trupem. Voldemort najwyraźniej nadal nie znał dokładnej treści proroctwa,
ponieważ gdyby je znał, Harry już by nie żył. Od czasu do czasu Harry bawił się myślą, że
wreszcie mu je powie w całości, by zakończyć tę bolesną i żałosną komedię, zwaną życiem.
Cóż za szkoda, że Snape nie może go zobaczyć w takim stanie. Obrzydliwy typ byłby taki
zadowolony - w zasadzie Harry'ego nie obchodziło, czy nauczyciel zobaczyłby go słabego i
umierającego. Snape miałby swoją przyjemność. Ale Snape nie przyszedł w ciągu ostatnich
dni (tygodni?) i, prawdę mówiąc, w głębi duszy Harry był za to wdzięczny. Umrze w spokoju,
bez ostatniego spojrzenia na jego wstrętnego, paskudnego typa od Eliksirów o żółtych zębach.
Harry zganił się natychmiast, kiedy niedługo potem drzwi się otworzyły i stanął w nich
Snape. O wilku mowa... to jego myśli przywołały tutaj tego dupka. Ale nie otworzył ust: miał
je zupełnie wyschnięte z braku wody, a powoli krzepnąca krew na jego wargach zakleiła je
jeszcze mocniej. Spróbował przełknąć ślinę, ale to był głupi pomysł: obolałe gardło wykonało
niechętny ruch, który tylko sprawił, że jego płuca zostały podrażnione i suchy, bolesny kaszel
wstrząsnął ciałem chłopca. Kiedy zakaszlał, znowu pokazała się krew, ale nie mógł jej
wytrzeć: jego lewa ręka była złamana, a prawą przygniatał własnym ciałem.
- Jakieś dobre zaklęcie, Severusie. Coś widowiskowego - Harry usłyszał głos Voldemorta i
czas jakby zatrzymał się dla niego. Spróbował przygotować się na nadchodzące uderzenie.
Nie przyszło.
- Jest nieprzytomny, mój Panie? - W głosie Snape'a nie było typowej złośliwości i
szorstkości; to na pewno z powodu obecności jego pana, Harry uśmiechnął się w duchu.
Dobry sługa powinien lizać buty swego pana, nieprawdaż?
- Czemu chcesz to wiedzieć, Severusie? - Głos Voldemorta był spokojny, ale w bardzo
nieprzyjemny, oślizgły sposób, który sprawił, że Harry zadrżał.
- Raczej bezcelowe jest marnowanie dobrego zaklęcia na nieprzytomną osobę, Panie. - Tak
samo chytry, oślizgły, przyprawiający o mdłości tembr głosu jak u jego "pana". Teraz Harry
znowu przeniósł całą swoją nienawiść z Dumbledore'a na Snape'a. "Marnowanie dobrego
zaklęcia"! W miarę jak gniew Harry'ego wzrastał w jego piersi, jego kaszel się wzmógł.
- Kaszle - zauważył Voldemort.
- To nic nie znaczy, Panie - powiedział Snape pokornie. - Może być nieprzy...
- Wystarczy. Rzuć to zaklęcie, natychmiast!
Harry przez chwilę był zaskoczony. Doprawdy, Voldemort nie wierzył chyba, że Snape tylko
grał na zwłokę, prawda?
Cóż, właściwie dlaczego nie? Harry uczepił się tej myśli. Pomimo ich wzajemnej nienawiści i
odrazy, Snape nadal był członkiem Zakonu. Przyszedł go uratować? Szczerze mówiąc, Snape
nigdy wcześniej nie chciał go zabić. Ale od czasu tego pamiętnego wypadku z
myślodsiewnią... Harry nie był teraz pewny jak zareagować czy czego oczekiwać. Najlepiej
było nie mieć nadziei. Snape nie uratowałby go. Przynajmniej najgorsze wspomnienia
mężczyzny zostaną na zawsze jego sekretem...
- Crucio! - wrzasnął Snape i ciało Harry'ego naprężyło się w oczekiwaniu ciosu.
Nie nadszedł jednak. Poczuł lekki, przemijający ból, ale nie był zbyt poważny, nie sięgnął
nawet poziomu najsłabszego zaklęcia z ostatnich dni. Co się stało ze Snape'm? Z pewnością
nienawidził go wystarczająco, aby rzucić na niego normalne Cruciatus o pełnej mocy!
- Co to było, Severusie? - Harry usłyszał zaskoczenie w głosie Voldemorta. - Po pierwsze
chciałem zobaczyć coś widowiskowego. Po drugie myślałem, że nauczyłeś się, jak rzucać
prawidłowo takie zaklęcie!
- Nauczyłem, mój Panie - Snape ukłonił się, co Harry dostrzegł kątem oka. Skulił się, widząc
obrzydliwy, poddańczy sposób, w jaki zachowywał się jego nauczyciel. - Ale myślę, że
chłopak potrzebuje malutkiego... szturchańca. Prawdopodobnie jest zbyt pokiereszowany, aby
poczuć rzucone zaklęcie. Mam pewien eliksir...
- Dlaczego więc nie rzucisz na niego Ennervate? - zapytał znudzony Voldemort i wyciągnął
swoją różdżkę.
- Ponieważ chciałeś zobaczyć coś widowiskowego, mój Panie - Snape ponownie się pokłonił,
a Harry miał ochotę napluć mu w twarz. Oślizgły drań!
- Och..! - Voldemort uśmiechnął się i schował różdżkę. - Zrób to więc!
Kiedy Snape podszedł i uklęknął obok niego, Harry próbował odsunąć się od mężczyzny,
którym tak mocno pogardzał. Ale właściwie nie mógł: tylko drgnął i odwrócił się na plecy.
Ten ruch najwidoczniej był jednak najgłupszą rzeczą, jaką mógł zrobić: teraz Snape mógł
spokojnie wsunąć mu ramię pod plecy i podnieść małą buteleczkę do jego ust. Harry
próbował odsunąć głowę od fiolki, ale kark go bolał i zasyczał.
W następnym momencie Harry zobaczył, że fiolka jest odkorkowana i absolutnie pusta,
potem uścisk Snape'a wokół jego piersi stał się silniejszy, fiolka dotknęła jego warg i nagłe
szarpnięcie udowodniło Harry'emu, że Świstoklik zadziałał prawidłowo. Ostatnią rzeczą, jaką
usłyszał był wściekły wrzask Voldemorta, który jednakże ucichł, kiedy świat zaczął wirować
wokół niego i Snape'a.
Kiedy dotarli na miejsce przeznaczenia, Harry był już zupełnie przyciśnięty do Snape'a, i nie
mógł nie zadrżeć z odrazy, kiedy poczuł odór potu mężczyzny. Zdrowy rozsądek
podpowiadał mu, że to tylko skutek nerwowości, jaką Snape odczuwał w towarzystwie
Voldemorta, ale jego nienawiść nie chciała tego zaakceptować. Mężczyzna był ohydny, a on
musiał stykać się z nim, dopóki ten nie zdecyduje się go puścić.
Przynajmniej nie uderzył o drzwi, kiedy dotarli.
- Severus! - Harry usłyszał głos dyrektora, podczas gdy Snape wsunął drugą rękę pod kolana
Harry'ego, więc teraz leżał w jego ramionach jak dziecko. Jęknął w proteście, ale nikt nie
zwrócił na to uwagi. - Żyje?
- Ledwo - warknął Snape, tym razem jego głos był typowo chłodny i pełen rezerwy, a nie
służalczy jak przedtem. - I potrzebuje pomocy medycznej. Natychmiast.
Harry poczuł, jak uścisk mężczyzny umocnił się, czuł lekkie kołysanie w rytm jego długich
kroków. Tuż za nim podążał dyrektor. Zorientował się, że schodzą po spiralnych schodach (a
więc wylądowali w gabinecie Dumbledore'a). Minęli chimerę na dole i prawie wpadli na
Moody'ego, który stał przed wejściem do gabinetu.
- Och, Severus, więc znalazłeś młodego Pottera! - powiedział Auror z zadowoleniem. Harry
widział swoim zamazanym wzrokiem jego uśmiech, ale z uśmiechem na twarzy Moody
wydawał się jeszcze bardziej przerażający.
Snape tylko skinął głową i poszedł dalej. Dumbledore zatrzymał się przy Moody'm i zawołał
za nim:
- Musimy coś omówić! Zobaczymy się później w Ambulatorium!
Snape znowu przytaknął, a Harry jeszcze zdążył usłyszeć: - Wejdź na górę, Alastorze. Myślę,
że to zmienia wiele rzeczy... - i głosy ucichły.
- Harry, jesteś przytomny? - Harry prawie zemdlał, kiedy zrozumiał, że ten dupek zadał mu to
pytanie. Harry? Od kiedy to był dla niego "Harrym"? Najwyraźniej jego zaskoczenie nie było
zbyt widoczne, ponieważ Snape ciągnął dalej: - Potter... Harry, słyszysz mnie? Za chwilę
będziemy w Ambulatorium. Tam będziesz mógł odpocząć. Wszystko będzie dobrze.
Och, typowe kłamstwo. Oczywiście, nic nie będzie w porządku. Nic. Nigdy. Harry spróbował
odsunąć się trochę od mężczyzny, ale jego poruszenie sprawiło tylko, że Snape przycisnął go
mocniej do siebie.
- Przeżyjesz - powiedział Snape i to dało wreszcie siły Harry'emu, aby wyrzęzić kilka słów.
- Nie chcę tego... - Ale głos go zawiódł. Zabrzmiało to raczej jak biadolenie małego dziecka,
niż stanowcze słowa zdeterminowanego mężczyzny, co było jego zamiarem.
- Przepraszam - bąknął Snape i nagle jęknął z rozpaczą, usiłując ułożyć chłopca nieco
wygodniej w ramionach. - Tak mi przykro. To była moja wina.
Przeprosiny oszołomiły Harry'ego.
Snape przepraszał? Za co? O ile Harry się orientował, to jego schwytanie nie było winą
Snape'a. Cóż, może śmierć Syriusza, zwolnienie Lupina, te pięć lat drwin i upokorzeń było
winą dupka. Ale ta sytuacja... to była bardziej wina ciotki Petunii, ponieważ to ona wreszcie
wyparła się swego siostrzeńca. I jego wuja, ponieważ to on zdecydował się ukarać go
odpowiednio za poprzednie lata - i za rzeczy, które nawet nie były w rzeczywistości winą
Harry'ego. Cóż, kara nie była niczym więcej niż kilkoma potężnymi uderzeniami w twarz, ale
uczucie odrzucenia i to, że pobito go i upokorzono w obecności Dudley'a, wystarczająco
zagotowało mu krew, aby ostatecznie przestał uważać dom Dursley'ów za własny.
Kiedy te myśli krążyły mu po głowie, Snape położył go ostrożnie na łóżku, zawołał Madam
Pompfrey i chłopiec poczuł, jak śmieszne resztki jego ubrania zostały delikatnie zdjęte z jego
wychudzonego ciała. Wilgotny, ciepły ręcznik usuwał z jego skóry zakrzepłą krew, brud i sól
potu. Trochę później kolejny ręcznik dołączył do pierwszego i Harry cieszył się ciepłym
dotykiem - pierwszym od wielu dni dotykiem, który nie ranił i nie sprawiał bólu.
- Na wpół śpi, Severusie. Możesz mi podać piżamę z tamtego łóżka? - głos Madam Pompfrey
był napięty, ale ciepły, tak ciepły jak ręczniki. Coś zatrzeszczało, gdy ktoś wstał i Harry
poczuł świeży zapach wyprasowanej góry piżamy, którą nałożył mu przez głowę mężczyzna,
a dół miło połaskotał jego zmaltretowane nogi i uda. Znowu go podniesiono i położono na
innym łóżku.
- Myślę, że powinniśmy wyrzucić to na śmietnik - Madame Pompfrey mówiła najpewniej o
prześcieradle, na którym Harry wcześniej leżał, ale nie obchodziło go to zupełnie: ktoś otulał
go lekkim, puszystym kocem, a miękka poduszka prawie połknęła jego głowę. Wtulił się w
przytulne łóżko. Poczuł jeszcze czyjeś palce nieśmiało dotykające jego twarzy i odsuwające
nieposłuszne kosmyki z czoła, ale nie mógł już się obudzić...
*
Kiedy się ocknął, pierwszą rzeczą (a właściwie osobą) jaką zobaczył, był Snape siedzący na
fotelu obok jego łóżka, z bardzo, bardzo niecodziennym wyrazem twarzy.
Wyglądał na smutnego. I skruszonego. Brakowało na jego twarzy wcześniejszych znaków
irytacji i gniewu, a nawet chłodu. Jego oczy obserwowały twarz Harry'ego z odrobiną
skrępowania, ale starał się uśmiechnąć lekko, kiedy zobaczył, że chłopiec otworzył oczy.
- Dzień dobry - powiedział i włożył Harry'emu okulary. Harry zamknął oczy w szoku.
Świat się kończył. Snape był uprzejmy. A nawet więcej: Snape był przyjazny w stosunku do
Harry'ego Pottera. Harry nawet zapomniał odpowiedzieć. Usłyszał głośne westchnienie.
- Przepraszam - powiedział Snape i Harry otworzył oczy. Jego źrenice były rozszerzone w
szoku. Mężczyzna wstał. - Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć...
"Ale zdołałeś" pomyślał Harry. Snape ponownie spróbował się uśmiechnąć.
- Pójdę po Madam Pompfrey... - jego głos nadal brzmiał dość potulnie. Kiedy Snape odszedł
w kierunku gabinetu pielęgniarki, Harry usiadł i przeciągnął się powoli. Czuł się prawie
całkowicie zdrowy, przynajmniej fizycznie. Jego złamane ramię zostało wyleczone, tak samo
jak jego żebra; większość jego siniaków zbladła znacząco, a wszystkie części jego ciała
wydawały się mniej chore i obolałe. I najważniejsze: w ustach nie miał już Sahary. Mógł
przełknąć ślinę, a ten obrzydliwy, metaliczny smak krwi i brudu zniknął z jego ust.
Ale to wszystko wcale nie znaczyło, że było z nim dobrze. W jasnym Ambulatorium mrok
poprzednich dni przytłoczył Harry'ego mocniej i bardziej przygnębiająco, a nadal nie widział
przed sobą żadnej przyszłości. Po śmierci Syriusza, z kim mógłby zamieszkać? Potrzebował
krwi swojej matki do ochrony, ale jego własna "krew" zdradziła go, oddając na pastwę
Voldemorta. Nie miał przyszłości, ale żył. Znowu. Najwidoczniej Dumbledore był
profesjonalistą w utrzymywaniu go przy życiu. Jedyny problem polegał na tym, że po każdym
takim ocaleniu Harry miał coraz bardziej dość życia. Teraz naprawdę nie chciał żyć. Nie z
tymi wspomnieniami, które pozostały po jego niewoli.
Drzwi gabinetu otwarły się i weszła Madam Pompfrey z Dumbledore'm i Snape'm. Tym
razem, na szczęście, Dumbledore nie uśmiechał się tak jowialnie jak zwykle, ponieważ Harry
był zupełnie pewny, że to zapewne powiększyłoby jego nienawiść w stosunku do
białobrodego mężczyzny do niewyobrażalnych rozmiarów.
Harry spojrzał na nich wrogo, potem odwrócił głowę. Dla większej ochrony podciągnął
kolana do piersi i objÄ…Å‚ je mocno.
- Nie chcę rozmawiać - powiedział pierwszy. - Z nikim. O niczym - dodał po namyśle.
- Przyszedłem przeprosić, Harry. Za to, że cię zawiodłem - powiedział dyrektor. - Ja nie...
- Nie chcę rozmawiać - powiedział Harry, nie patrząc na starego czarodzieja.
- Panie Potter, najpierw musisz coś zjeść, - powiedziała rzeczowo pielęgniarka - a ponieważ
profesor Snape uparł się, że z tobą zostanie, zgodziłam się, aby pomagał ci w najbliższych
dniach.
Harry zerknął na nich i zauważył, że obaj mężczyźni stoją ze zwieszonymi ramionami i
wyglądają jakoś... przepraszająco. To nie zmniejszyło nienawiści Harry'ego w stosunku do
nich, ale jeśli chodziło o Snape'a, jego ciekawość zwyciężyła z odrazą. Drań chciał z nim
zostać? Bardzo dobrze. Mógł - tak długo jak się powstrzyma od sarkastycznych uwag i
złośliwych, upokarzających komentarzy.
Kiwnął powoli głową, ale nie rzekł ani słowa. Pod jego gniewnym spojrzeniem dyrektor
opuścił skrzydło szpitalne. W międzyczasie pojawił się skrzat domowy z tacą i postawił ją
obok łóżka Harry'ego. Na tacy stał tylko talerz chudego rosołu, co wzbudziło jego ciekawość.
- Jak długo byłem...? - nie potrafił dokończyć pytania. W niewoli Voldemorta? W piekle? W
podziemiu?
- Szesnaście dni - powiedział łagodnie Snape, przysuwając bliżej tacę i siadając na łóżku obok
Harry'ego. Harry naprężył się i odsunął. Profesor westchnął. - Uspokój się. Chcę ci tylko
pomóc. Jeśli mi pozwolisz...
Wyraz twarzy Snape'a znowu uciszył Harry'ego. Było na niej wypisane poczucie winy tak
wyraźne, że Harry mógł je rozpoznać bez najmniejszych zdolności z Legilimencji.
Harry znowu przytaknął, patrząc na Snape'a z cichym niedowierzaniem. Mężczyzna pomógł
mu wygodnie usiąść i położył tacę na jego kolanach. Kiedy Harry zrozumiał, że jest zbyt
słaby, aby unieść łyżkę do ust, Snape ją wziął od niego i nakarmił go ostrożnie.
Pierwsze łyżki rosołu były lepsze niż cokolwiek, co Harry jadł wcześniej w swoim życiu.
Jego zagłodzony żołądek rozluźnił się, kiedy wypełnił go ciepły płyn. Musiał przerywać po
każdej z kilku pierwszych łyżek, aby go trochę uspokoić. Madam Pompfrey przyglądała się z
uwagą, kiedy Harry jadł, potem wyszła, bez żadnych dalszych komentarzy czy zaleceń.
Kiedy Harry skończył swoją zupę (nie było tego nawet pół talerza) i odchylił się do tyłu,
pokazując, że więcej już nie może, Snape zabrał tacę i odstawił na bok. Potem odchrząknął.
- Po... Harry, muszę z tobą porozmawiać... - zaczął niepewnie, co było dla niego naprawdę
nietypowe.
- Nie chcę z panem rozmawiać - powiedział Harry, osunął się do pozycji leżącej i odwrócił do
mężczyzny plecami. - Nie sądzę, aby było o czym rozmawiać.
Po krótkiej ciszy Snape powiedział:
- Cóż, jest o czym. Właściwie to o wielu rzeczach.
- Mimo wszystko nie chcę z panem rozmawiać - wymamrotał Harry. - Nie wiem, co to za
nagła zmiana u pana, może dlatego, że się teraz nade mną pan lituje. Nie obchodzi mnie to.
Niech mnie pan zostawi po prostu w spokoju.
- Nie, ja... nie - powiedział szybko Snape. - Nie mogę.
- Nie może pan czego? - burknął Harry i odwrócił się do mężczyzny.
- Przepraszam, Potter. Co całkowicie była moja wina i chcę ci opowiedzieć wszystko...
Harry usiadł.
- Co było twoją winą, Snape? - Jego oczy płonęły gniewem. - Odrzucenie mnie przez moją
ciotkę? Nienawiść mojego wuja? To, że Voldemort odkrył zniknięcie strefy ochronnej, zanim
zauważył to Dumbledore? Tortury, zafundowane mi przez twoich towarzyszy
Śmierciożerców? - Potrząsnął głową. - Nie. Ma pan swoje winy, ale ta zupełnie nie jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • quentinho.opx.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed